wtorek, 7 października 2014

Weekend w Tarnobrzegu 3-5 października 2014

Nie ma takiego wiatru,
który mógłby nas pokonać! :-)
Miesiąc czasu czekałem na to jedno, jedyne spotkanie z moim małym bohaterem w październiku, które miało być wypełnione naszą radością i szczęściem. Niestety 12 godzin spędzonych w samochodzie, przejechanych ponad 700 km sprawiło, że udało mi się - o ironio patrząc z perspektywy czasu to nasz wielki sukces - spędzić z moim małym bohaterem aż... trzy godziny i piętnaście minut! Tak, całe trzy godziny i piętnaście minut...:( Ale po kolei...bo działo się naprawdę wiele...choć nigdy tego rodzaju sytuacje nie powinny mieć miejsca...


W końcu nową drogą :-)


Podróż do Tarnobrzega nie różniła się specjalnie od dziesiątek wcześniejszych, choć z pewnością uradował mnie fakt, że po raz pierwszy od ponad 1,5 roku udało mi się w końcu przejechać nowo otwartą drogą Staszów - Osiek. Muszę przyznać, że drogowcy spisali się na medal jeśli mowa o jakości i bezpieczeństwie tej trasy. Po raz ostatni jechałem tą drogą bodajże w okolicach marca 2013 roku, a w styczniu tegoż roku niestety zerwałem tam tłumik w moim samochodzie... Powrót na świeżutko wyremontowaną drogę spowodował wielki uśmiech na mojej twarzy :-) Podróż tym nieco ponad 15-sto kilometrowym odcinkiem należała do przyjemności tym bardziej, że jest to już końcowy etap drogi do Tarnobrzega. Dzięki temu można zaoszczędzić co najmniej kwadrans jaki należało nadłożyć objazdem przez Połaniec.

Weekend w Tarnobrzegu rozpoczął się od wizyty na stacji Shell w Opolu ;-)

Droga Staszów - Osiek w końcu otwarta :-)

Mimo, że szczęśliwie i bez żadnych przeszkód dojechaliśmy wraz z dziadkiem mojego małego bohatera, to przyznam szczerze, że jechaliśmy do Waszego miasta z duszą na ramieniu...nie mając wcale pewności czy spotkamy się z najważniejszą osobą na świecie... Jak się okazało w dużej mierze nasze obawy się sprawdziły...


Nasze najważniejsze 3 godziny i 15 minut 


Mówi się, że ludzie nie doceniają tego co posiadają, a społeczeństwo polskie w gruncie rzeczy ma wspólną cechę malkontenctwa. Przyznam szczerze, że chyba coś w tym jest ;-) Wystarczy zapytać się pierwszego lepszego znajomego Co u Ciebie słychać? a w odpowiedzi usłyszymy "No wiesz stara bida...jakoś wiążę koniec z końcem. Trochę problemów na głowie..." ;-) Czyż to nie jest prawda? ;-)

Swego czasu miałem przyjemność czytać artykuł pewnego dziennikarza z Irlandii, który przyjechał do Polski celem napisania tekstu dla jednej z irlandzkich gazet nt. Polski i Polaków. Jeden fragment utkwił mi niezwykle w pamięci i choć nie zacytuję go dosłownie, to mam nadzieję, że przekażę myśl autora:

"W Polsce gdy jesteś wśród ludzi nie powinieneś okazywać nadmiernej radości, ponieważ może być to odebrane jako dowód na wywyższanie się lub udowodnienie drugiemu człowiekowi, że mam lepiej od Ciebie. Polacy mało się uśmiechają co chyba nie jest w dobrym tonie. Historia kraju najprawdopodobniej odcisnęła swoje piętno na naturze Polaków, a szczególnie jej martyrologiczna strona".

Uważam, że irlandzki dziennikarz wiele się nie pomylił, choć z drugiej strony wiele się zmienia w świadomości głównie młodych Polaków. Pokolenie dzisiejszych 20-30-sto latków łapiących świat za nogi oraz korzystających z możliwości jakie daje nam wolność, swoboda oraz rozwój techniki sprawiają, że każdy z nas zaczyna czuć, że tylko od nas samych zależy nasz los. W jaki sposób zostanie on wykorzystany to już inna sprawa, bynajmniej możemy więcej i chętniej się uczymy nie tylko na cudzych błędach, ale przede wszystkim na własnych. Zaczynamy zdawać sobie również sprawę, że na pewne sytuacje oraz zachowania ludzi nie mamy wpływu, ale możemy wszystko to niwelować krok po kroku, jeśli tylko tego zapragniemy. Działanie to podstawa, które dodaje wiary oraz optymizmu w lepsze jutro. Stąd też trzymam kciuki również za siebie, aby nie tylko moje pokolenie, ale również pokolenie mojego małego szkraba było bardziej otwarte na ludzi i zarażało innych optymizmem, choć nie zawsze życie daje ku temu powody...:-)

Powyższa dygresja oczywiście ma swoje podłoże do wydarzeń jakie spotkały mnie oraz dziadka podczas ostatniego wyjazdu do małego bohatera. Otóż moje 11 godzin spotkania z małym bohaterem jakie mogę wykorzystać w ciągu miesiąca, zostało w sposób drastyczny skrócone do 3 godzin i 15 minut... Nie mając praktycznie żadnego wpływu na tę sytuację oraz osobę "decyzyjną" postanowiłem, że czas jaki cudem otrzymałem wraz z moim małym szkrabem stanie się dla mnie prawdziwym punktem odniesienia na przyszłość :-) Właśnie te 3 godziny i 15 minut dały mi tyle pozytywnej energii oraz szczęścia, których nie zapomnę do końca życia! :-) Wszystko co mam w sobie najlepsze przekazałem w tym czasie małemu księciu i choć zdaję sobie sprawę, że to kropla w morzu potrzeb jakie ma mój synek, to wierzę, że razem czuliśmy identyczne emocje zdając sobie sprawę, że zostaną one zastopowane prędzej czy później. Obaj napawaliśmy się tym czasem jakby nie miał mieć końca :-) Udało się spędzić czas m.in. na naszej ulubionej zabawie układając drewnianą układankę z alfabetem i obrazkami z angielskimi podpisami, a co ważne spełniliśmy kolejne marzenie z listy jakim było puszczanie latawca w sandomierskim porcie :-)

Tata wyżej! :-) Gonimy latawiec w Sandomierzu :-)
Latawiec w kształcie Żaby zakupiony czerwcu br. jeździł ze mną przez ten czas, ale nigdy nie było okazji, a raczej wiatru, który wzniósłby kolorową żabcię wysoko w niebo. Ileż radości sprawiło małemu bohaterowi, gdy żabcia pofrunęła wysoko w górę błękitnego nieba :-) Takie chwile są dla nas bezcenne i nie oddałbym ich za żadne pieniądze. Nasz latawiec był sporą atrakcją w porcie, a turyści nawet robili naszej żabci... zdjęcia ;-)

Wielkie podziękowania należą się super dziadkowi, który pomagał w startach latawca, ponieważ stanowisko dowodzenia na plecach Taty uniemożliwiało połączenie startu oraz sterowania ;-) W ogóle muszę powiedzieć, że  dziadek Janusz to dziadek przez duże "D" z prawdziwego zdarzenia :-) Szkoda, że babcia Iwonka nie mogła przyjechać, ze względu na stan zdrowia, ale niebawem nadrobi zaległości, jeśli oczywiście uda się zobaczyć nasze największe szczęście, a po raz kolejny moja wiara jest silna :-)

Jeszcze dwa słowa o pewnej sytuacji, która dodała mi dodatkowych sił :-) Podczas spotkania w hotelu mój kochany synek, który na mój widok przy bramie przed którą pojawiam się regularnie drepta swoimi małymi nóżkami niczym Usain Bolt w blokach startowych, coraz częściej mówił: "Tatuś przytul mnie". Boże co za uczucie! :-) Dałbym wszystko, abym mógł częściej przekazywać dziecku ciepło i miłość, której ode mnie oczekuje... Jeśli macie dzieci to wiecie o czym mówię :-)


Pszczółka maja w Stalowej Woli nie dla nas...



Sobotnie popołudnie nie należało już do tak radosnych jak początek dnia. Zaplanowany wyjazd do kina Ballada w Stalowej Woli, w której mieliśmy zarezerwowane bilety na film dla dzieci "Pszczółka maja" nie odbył się...Nie odbyło się również moje spotkanie z synkiem kolejnego dnia...nie zobaczyłem już więcej synka...

Decyzja została podjęta, a ja nie miałem żadnego na nią wpływu... Bolało mnie to bardzo, ponieważ obiecałem synkowi o godz. 13, że jak tylko pójdzie spać i wstanie, przyjadę wraz z dziadkiem po małego bohatera i pojedziemy oglądać Pszczółkę maję... Dla mnie słowo dane dziecku jest największą świętością. Sam w końcu byłem dzieckiem i wiem jak boli niespełniona obietnica i nie dotrzymane słowo prze dorosłą osobę.

Czekając na małego bohatera, mogliśmy zaprzyjaźnić się z "miejscowymi" ;-)

Syneczku, byłem u Ciebie o ustalonej porze, chciałem się spotkać i wiem, że Ty również tego chciałeś, ale nie dane nam było nie tylko obejrzeć wspólnie filmu, ale przede wszystkim spędzić razem naszego czasu, bez względu na formę jego wykorzystania. Jeśli kiedyś uda Ci się dotrzeć do mojego bloga, wiedz, że uczyniłem wszystko co w mojej mocy, abyśmy mogli się zobaczyć. To, co straciliśmy nie wróci, ale tak jak zawsze w listach Ci obiecuję, przyjdzie moment, w którym nadrobimy wszelkie zaległości bez względu na trudności jakie są przed nami stawiane :-) Obiecuję Ci to :-)


Kogoś najważniejszego tutaj brakuje...

Powrót do Opola nie należał do zbyt miłych i był chyba jednym z najdłuższych jakie przeżyłem...droga niemiłosiernie dłużyła się, a podstawowe pytanie jakie sobie zadawaliśmy to..."Dlaczego?". Czyż na tym ma polegać macierzyństwo, aby czynić wszystko ku ograniczaniu kontaktów ojca z dzieckiem? Nie potrafię od dłuższego czasu odpowiedzieć sobie na to pytanie i powoli przestaje już je zadawać, ponieważ nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia na to, co nas z synkiem spotyka. Szkoda zaprzątać sobie głowę chorym podejściem do życia i cieszyć się każdą wspólną chwilą jaką daje nam los :-)

Ostatnia przerwa przed wyjazdem do Opola. To właśnie na stacji Lotos zbieram punkty, które wymieniam na nagrody dla synka :-)

410 km na liczniku w momencie, gdy opuszczaliśmy Tbg, a przed nami kolejnych 313 :-)

Już niebawem w Tarnobrzegu

Za niespełna 3 tygodnie pojawię się ponownie w Tarnobrzegu nie mając jednak możliwości zobaczenia się z synkiem. Będę miał  za to wątpliwą "przyjemność" zapoznania się z urokami bodajże najwyższego budynku w Tarnobrzegu. Trudno to wytłumaczyć...ale niebawem wrócę do tego problemu.

Mogę jedynie Was prosić, abyście trzymali mocno za mnie i za mojego małego bohatera kciuki, ponieważ wierzę, że tak jak zmienia się świat tak i zmienia się spojrzenie na ojców, którzy pragną w równym stopniu być częścią życia swoich dzieci. A ja chcę być nie tylko częścią życia mojego synka, ale również pomagać i wspierać zawsze i wszędzie, gdy tylko będzie tego potrzebował. Chcę by wiedział, że może liczyć na moją pomoc, wsparcie i radę w każdym momencie życia :-)


PS. W tym miejscu chciałbym złożyć serdeczne podziękowania właścicielowi restauracji Twoje Klimaty w Tarnobrzegu, do których trafiłem po raz kolejny :-) Dziękuję za miłe słowa pod moim adresem w związku z prowadzeniem bloga oraz niezwykle syty, prawdziwie domowy obiad w promocyjnej cenie :-) Także podziękowania kieruję wobec wszystkich życzliwych osób, które spotkaliśmy w Waszym mieście. Słowa wsparcia oraz otuchy dodają mnóstwo wiary! :-) DZIĘKUJĘ.

Ten obiad pozwolił mi oraz dziadkowi przetrwać cały dzień w Tarnobrzegu!